Mieliśmy wizytę koleżanek z
Kalifornii i Florydy, chcieliśmy im jak najwięcej pokazać,
pochwalić się naszym regionem, widokami, architekturą. Ponieważ
pogoda spłatała psikusa, więc plany musiały być na bieżąco
modyfikowane. Pojechaliśmy do zespołu pałacowo-parkowego w
Pszczynie. Oglądanie muzeum, a w szczególności sali lustrzanej
znanej z koncertów Telemana, wydawało się dobrym rozwiązaniem na
deszcz.
Przed pałacem byliśmy o godzinie
13:45 (to był dzień kiedy muzeum jest otwarte do godziny 15:00,
czyli według informacji ostatni zwiedzający mogą wejść do muzeum
na godzinę przed zamknięciem).Trzeba trafu, że na moment
zaświeciło słońce i nasze koleżanki chciały sobie zrobić
zdjęcie od strony stawu. Przy wejściu głównym byliśmy dokładnie
o 13:59, ale już było na głucho zamknięte i nikt nie reagował na
nasze pukania i nawoływania.
Następnego dnia było w planie
zwiedzanie Auschwitz Birkenau i postanowiliśmy dołączyć do tej
trudnej emocjonalnie wycieczki, coś lżejszego, czyli ze względu
na bliskość, właśnie Pszczynę. Kłopoty zaczęły się zaraz z
rana, okazało się że droga do Oświęcimia jest w przebudowie i
już na start mieliśmy godzinę opóźnienia. Ale, że upadanie na
duchu nie jest w naszym stylu, więc nie odpuszczaliśmy, co było
kosztem obiadu. Droga oczywiście rozkopana, na szczęście pogoda
słoneczna, więc pędziliśmy na trasie Oświęcim- Pszczyna (tego
dnia muzeum było otwarte do godziny 17:00, czyli ostatni zwiedzający
mogą wejść o godzinie 16:00).
Pod pałacem byliśmy dokładnie o
15:55. Pamiętając doświadczenie z dnia poprzedniego, rzuciłam
się biegiem do drzwi muzeum, koleżanki za mną, przez mostek,
dookoła skrzydła pałacowego...... dobiegam...., ledwie dyszę i
widzę kobietę, która kompletnie ignoruje moje machania,
nawoływania i rzucając mi spojrzenie Bazyliszka zamyka drzwi.
Na
szczęście jacyś turyści właśnie wychodzili i to ich reakcji
zawdzięczam te parę sekund zwłoki, które pozwoliły mi wedrzeć
się do wnętrza. Zaraz za mną biegła Henia, ja odciągałam drzwi,
a ona wpadła i mimo niechęci ze strony obsługi udało jej się
kupić cztery bilety. Za Henią biegła Lee i to ona praktycznie
stoczyła walkę z” kobietą od drzwi”, udało jej
się pokonać waleczną Panią odźwierną pewnie dlatego, że nie
rozumie polskiego (na szczęście) i nie zdała sobie sprawy z
absurdu tej sytuacji.
Byłam w szoku, nigdy jeszcze nie
zdobywałam muzeum szturmem, nie „walczyłam o drzwi”, nie
„szarpałam” się z obsługą i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi
się żeby ktoś tak ostentacyjnie okazywał swoje niezadowolenie w
stylu „trzeba było przyjść wcześniej”. Ostatnim etapem tej
batalii było wywalczenie wpuszczenia Marka, który dobiegł ostatni,
bo parkował samochód, trzeba było przekonywać Panią od drzwi,
pokazywać cztery bilety i usprawiedliwiać się, że dojazd był
utrudniony.
Było mi przykro, wstyd przed gośćmi,
a czary goryczy dopełniło demonstracyjne gaszenie światła
jak tylko zbliżyliśmy się do następnej sali.
Muzeum
wspaniałe, tylko jakby trochę nie gościnne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz