Była kolacja, koncert, winko przy kominku, wizyta u sąsiadów, wszystko bardzo miłe, eleganckie .....ale postanowiliśmy zrobić powtórkę z zeszłorocznej wyprawy na Kozią Górę. Oczywiście były te wszystkie "po co pójdziecie, chce wam się?, posiedźcie z nami, jest tak fajnie", były SMS i telefony, w rezultacie wyszliśmy za późno i trzeba było biec, żeby zdążyć przed północą. Nie było łatwo, z pośpiechu nie zabraliśmy wody, latarki ledwo świeciły, księżyc za drzewami, żeby chociaż był śnieg jak w zeszłym roku to widoczność byłaby lepsza. Zziajani wbiegliśmy na miejsce widokowe, tuż pod szczytem, na kilka minut przed północą.
Widok obłędny, w dole sztuczne ognie, nad nami też niezłe fajerwerki, żadnej mgły, temperatura jesienna.
Mnóstwo ludzi, dzieci, młodzieży, a nawet psy (co wrażliwsze miały szaliki i ręczniki na głowie, żeby się nie bały wybuchów).
Odliczanie odbywało się przez chyba 15 minut, bo każda grupa miała inny czas.
A jak smakują bąbelki jak się jest zmęczonym i spragnionym, nie do opisania.
Chyba jednak poszło do głowy mnie i Kasi, bo w drodze powrotnej turlałyśmy się ze śmiechu. Na dole okazało się, że u drugich sąsiadów ciągle trwa impreza, zaprosili nas, więc szybkie przebieranie i tańce do rana. To się nazywa Sylwester.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz