piątek, 20 września 2013

Odkrycia w jesieni życia


Róża Pustyni
Odkrycia w Jesieni Życia
Pisane dla wszystkich wspaniałych kobiet po pięćdziesiątce, co to jeszcze nie szpetne, a już nie głupie.....



Róża Pustyni ( Róża Jerychońska, Zmartwychwstanka) -  absolutne kuriozum, wygląda jak martwa, nieatrakcyjna, oderwana od podłoża, zaschnięta kępka gałązek. Miotana przez wiatr po pustyni, może pozostawać w stanie uśpienia miesiące, a nawet lata. Jak tylko napotka źródło wody budzi się do życia, pięknieje, otwiera się, zakwita i nabiera wspaniałych właściwości.








Wakacje 2013
Doszłam do wniosku, że to był doskonały pomysł jechać na studenckie wakacje będąc w "piernikalnym" wieku. Studenckie, bo u nas krucho z kasą, nie stać nas na pensjonaty czy hotele, ale mamy przyjaciół którzy dali dach nad głową i strawę. Na dodatek dołożyli "w pakiecie" wspaniałą atmosferę, długie rozmowy, wspólne zwiedzanie, winka, obiadki, zostaliśmy zaproszeni do ich życia, zobaczyliśmy co robią w wolnym czasie, co ich cieszy, co im się podoba. Takiej serdecznej przyjacielskiej atmosfery nie serwują w żadnym hotelu. Teraz czekamy na rewizyty, też będzie milutko.
Człowiek jako stworzenie stadne lgnie do drugiego człowieka,  jeżeli  jest szczęśliwy, to chce się tym szczęściem dzielić z całym światem, wprasza się do innych serdecznych ludzi i zaprasza do siebie. W hotelach często jest się wyobcowanym i nie zawsze współmieszkańcy dobrze reagują na uśmiech i próby nawiązania konwersacji, a wśród przyjaciół  nie trzeba przełamywać żadnych barier (ani oferować kukułeczek - to osobna historia, wrócę do niej).

Podczas naszych podróży, mój facet zajmuje się logistyką, ustala trasę, sprawdza atrakcje turystyczne,wytycza, wylicza i na dodatek ma w zanadrzu plan B i plan C. Ja natomiast psuję mu te perfekcyjne plany,  wpadam w zachwyt co kilka kilometrów, proszę o zboczenie z drogi i oglądam  stare stodoły, znajduję w krzakach jakieś zapomniane cudeńka architektoniczne i uruchamiam wyobraźnię, żeby "zobaczyć" jak to mogło wyglądać w czasach świetności. Zupełnie mnie nie interesuje jaką drogą jedziemy (odróżniam tylko wąziutkie jednopasmowe ścieżynki  i nieco szersze, chociaż i tak wszystkie w porównaniu z drogami w Kalifornii są za biedne), uwielbiam błądzić, odkrywać, mylić kierunki, jechać ad hoc i na żywioł przed siebie. Nawigacja przy mnie wariuje, a  Marek ciągle sprawdza położenie na mapie. Mareczek ma tą cudowną i rzadką cechę, że przyjmuje moje przygodowe podejście ze stoickim spokojem (serio, są tacy faceci, nawet nie irytuje go" fawdziesiąt" postojów na siusiu, ani to że często dostaję słowotoku jak mnie coś zadziwi czy zachwyci).

Po drodze do Szczecina (zajęło nam to dwa dni) chłonęłam piękno krajobrazu, kilka odcieni zieleni i złotożółte, żniwne krajobrazy. Oczywiście wkurzają mnie ekrany dźwiękochłonne, postawione w szczerym polu albo w lesie, które psują widok i setki reklam od których dostaję oczopląsu. Marka wkurzają te wszystkie" nowobogacke" domy zblazowanych nuworyszy, fakt, są śmieszne. Najdziwniejszy z takich demonstracji kasy i bezguścia to budowla z wieżyczkami, złoceniami, herbem, setką niby greckich rzeźb i metalowym ogrodzeniem na którym do znudzenia powtarzał się motyw: dwa świńskie ryje w wieńcu laurowym. Paskudne są też pamiątki po komunie, brzydactwa pokryte falowaną blachą w sąsiedztwie sędziwych, pięknych budowli. No i serce boli, że ludzie tak bezmyślnie podchodzą do estetyki swojego otoczenia, te śmieci, chaszcze, nagminne niszczenie pomników, wszechobecne grafiti. Każdy łobuz złapany na jakimkolwiek akcie wandalizmu powinien dostać "przymusowe prace ręczne" w terenie: sprzątanie, mycie, zbieranie śmieci i to koniecznie powinno być nagłośnione, pokazane w telewizji.
Podczas naszej podróży, z gatunku kiczu i bezguścia był także ogromniasty i nieproporcjonalny Chrystus w Świebodzinie. Nie chcę obrazić niczyich uczuć religijnych, ale moim zdaniem to kompletny niewypał i do tego jeszcze te sztuczne kwiatki, kapliczki w paskudnym stylu i budowa zaplecza, parkingi, restauracje, domy noclegowe. Czy ludzie nie mogą pomodlić się w cichym, starym kościółku,  to chyba  powinno być na jakość, a nie na wielkość? Szok. Tak jak ten plastikowy Papież w parku miniatur, co to stoi tyłem do Jasnej Góry.




















Na naszym pierwszym postoju w miejscowości Buczyny koło Łęknicy zatrzymaliśmy się w prywatnym skansenie.



Nigdy nie widziałam czegoś podobnie odlotowego. Pomieszanie z poplątaniem. Chaos i artystyczny nieład. Stare łużyckie chaty, dawne sprzęty, narzędzia rolnicze, ogródeczki z kwiatami, mnóstwo drzew, teren "naturalnie" zaniedbany, ale bardzo urokliwy.

Na dodatek hodowla warzyw, barany, króliki, psy , koty, czarne świnki w starych chlewikach, stawy z dziurawymi pomostami i wędkami gotowymi do użycia, altanki, a nawet muzeum.

Właścicielem tego kuriozum jest emerytowany wojskowy, który własnym sumptem wszystko to wyszukał, zorganizował, chaty stare skupił  w okolicy i przeniósł na swój teren, sam majsterkuje, naprawia, działa w barze i wydaje dyspozycje kuchni. Człowiek pozytywnie zakręcony, wesoły gawędziarz, społecznik prowadzący i finansujący lokalne zespoły młodzieżowe, działa jak Kolberg, a wygląda i drepcze jak Kargul.

 Noc w skansenie, z oknem w dachu za kominem i gwiazdami nad głową, z krzywymi ścianami i pół metrową szparą w drzwiach, to dopiero jest romantyczna przygoda, bije na łeb wszystkie wypasione, bezpłciowe hotele.




Ze skansenu pojechaliśmy na chyba najbardziej malowniczą wycieczkę na jakiej kiedykolwiek byłam, aż trudno uwierzyć że natura może coś takiego wykreować. Były to jeziorka pokopalniane o różnej kwasowości wody i zawierające różne dziwne składniki, co dawało całą paletę barw, woda była złota, żółta, brązowa, prawie czarna, ale też zielona, granatowa i  turkusowa ze wszystkimi odcieniami pomiędzy.






Zwiedzaliśmy też zespół pałacowo-parkowy w Mużakowie. Warto zobaczyć, robi wrażenie.


Pałac i ogród po niemieckiej stronie to bajka.



 Po polskiej stronie niestety czar pryska,  tylko dziki park, tysiące budek handlujących papierosami, krasnalami i innym badziewiem i taksujące spojrzenia handlarzy nastawionych na zysk.


No i jeszcze mnóstwo młodych dziewczyn z Turcji i Bułgarii, które przyjechały na "saksy" i nie wiedzieć czemu zamiast w sadach , to one raczej w lasach koczują.

Dalej było zwiedzanie zespołu klasztornego w Paradyżu, kościół, ogród.


Oprowadzający kleryk nie chciał podzielić się jabłkami z sadu, wymyślał jakieś dziwne teorie dlaczego nie można ich jeść, oczywiście moja przekora wylazła na wierzch i musiałam jedno spróbować. A swoją drogą to nie rozumiem po co 50 klerykom tyle owoców, no i co oni robią w tych ogromnych, wielopiętrowych budowlach, jeżdżą na wrotkach, czy grają w palanta. Obok klasztoru jest super żarcie "Micha u Mnicha", szybko, pysznie i na dodatek dochód idzie na zbożne cele - to lubię.

Następny miły postój był koło Cybowa, w przydrożnej karczmie nad Drawą. Nigdy jeszcze nie widziałam takiej dzikiej i czystej rzeki. Kawę piliśmy na pomoście, mocząc nogi w rzece, była ochłoda i jednocześnie "zabieg" terapeutyczny, małe rybki muskały  pyszczkami nasze nogi.



Odwiedził nas pies i dosiadł się człowiek który uznał za stosowne opowiedzieć nam swoje życie. Chyba wokół nas wytwarza się jakaś przedziwna aura, która skłania ludzi do zwierzeń, wszyscy nam opowiadają o sobie, rozmawiają, a nawet ostrzegają żeby nie kupować pałacu bo ma zaśmieconą hipotekę.

Szczecin to zupełnie inna, wspaniała bajka. Wiedziałam, że przyjaciel Marka to interesujący, trochę szalony człowiek, bo słyszałam opowieści o podróżach przez las słuchając opery i o porwaniu drezyny. Okazało się, że jego żona też ma artystyczną duszę,  jej pasją jest fotografia.







To dzięki Reginie oglądaliśmy jachty w różnych odsłonach i coraz to innym oświetleniu, z każdej strony, z mostu, z wieży, w dzień, w nocy , a nawet o wschodzie słońca. To Regina wzięła nas na cmentarz, największy w Europie i przypominający park, na którym odbywał się koncert. Ile ludzi miało szansę być na koncercie na cmentarzu w tajemniczej scenerii?



Oglądaliśmy też tereny plenerów fotograficznych po niemieckiej stronie, drogi obsadzane drzewkami (często owocowymi), wjeżdżaliśmy w zielone tunele starych drzew i biegaliśmy pomiędzy prądo-wiatrakami. Kto by pomyślał, że po niemieckiej stronie będzie więcej samochodów z polską rejestracją, że ludzie będą mieszkać po jednej stronie granicy, a pracować czy robić zakupy po drugiej. Miłym zaskoczeniem była informacja o tym jak wielu młodych polaków kupuje domki i mieszkania po niemieckiej stronie, bo taniej, czyściej, bezpieczniej, a pracuje i uczy się po polskiej stronie.




W drodze powrotnej  zwiedziliśmy bardzo interesujący  kościółek w którym odkryto przedziwne malowidła ścienne, prymitywne bohomazy, diabełki i karykatury świętych. Za ołtarzem były ukryte nawet nieprzyzwoite malowidła. Nie wiadomo kto i kiedy tak  odmalował ten kościół, ale wesoła ciekawostka. I jeszcze z super ciekawych, aczkolwiek o ile ktoś nie wierzy w UFO, niewytłumaczalnych rzeczy był krzywy las. Nie źle go pogięło, ale nikt nie wie dlaczego.


Na koniec złożyliśmy  wizytę na jachcie tym przemiłym, uśmiechniętym, meksykańskim chłopcom w śnieżnobiałych mundurach.  Pogadałam sobie i potańczyłam z żeglarzami z Meksyku. Oglądaliśmy przemarsz wszystkich załóg przez miasto i ceremonię zakończenia regat. Załogi "Daru Młodzieży" "Chopina"  "Miru" i tego meksykańskiego, prezentowały się super profesjonalnie, reszta raczej na kolorowo i wesoło.


W Stargardzie Szczecińskim, przy pięknej katedrze, musiałam się ugryźć w język żeby nie wejść w słowo przewodnikowi, który podkręcał emocje wycieczce Niemców. Starsze panie już dyszały ze zdenerwowania, a on dokładał informacji o tym co zniszczyli Sowieci a co Polacy. Rozumiem rozgoryczenie ludzi którzy być może zostali "wyproszeni" z tych ziem "pozyskanych", może ich drażnić zaniedbanie, niegospodarność, ale powinni wiedzieć jaki był początek tego horroru. Polacy dopiero niedawno zaczęli się w tych stronach czuć jak u siebie i nie można "odkłamywać" historii zaczynając opowieść od środka.


Następnym etapem było Tuczno. Lasy, ogromne połacie dzikich i niezamieszkałych terenów. Znowu stare pałace, ale też ciekawe niemieckie wioski, gdzie po jednej stronie ulicy stoi dom, a po drugiej należąca do niego ziemianka, a właściwie  spiżarnia. Pobyt znowu był wspaniały pod względem towarzyskim i bardzo urozmaicony przez Henia (Marka wnuk). Były długie nocne rozmowy, opowieści kapitana, prawdziwego wilka morskiego i szczere babskie rozmowy z Grażynką, do jakich zawsze mi tęskno. Było zwiedzanie miejscowego kościółka, pałacu, i elektrowni wodnej. Była plaża z cieplutką wodą,  połów kolorowych kamieni, kopanie okopów i ataki z "superstrzelacza", stanie na warcie i salutowanie, czyli na wojskowo. Podczas kolacji w letniej rezydencji, w środku "zaczarowanego ogrodu", uparcie odwiedzała nas ropucha, był też ślimak fruwający na liściu niczym Alladyn na dywanie. Po prostu bajka.


Ostatnim miejscem naszej wędrówki była Kotla koło Głogowa. W Głogowie prawie nic się nie zachowało sprzed wojny, wybudowali sobie takie nowe Stare Miasto i powoli odbudowują katedrę. W Kotli trochę straszy pusty i nie do końca odremontowany pałac.


Ta wizyta upłynęła nam pod hasłem przyjęć, kolacji, spotkań towarzyskich i zrywania owoców. Najlepsza była impreza w kapuście, ognisko, grilowanie, muzyczka, tańce, a w końcu deszcz i ewakuacja do starej szopy.



















W tej szopie było tak odlotowo i wesoło, że niech się schowają wszystkie eleganckie przyjęcia. Następnego dnia całe towarzystwo wybrało się na 15 km wycieczkę przez las do Grochowic, to ostatnia wioska do której dochodzi droga asfaltowa, tam też mieszkał Edward Stachura.
 Było karmienie pszczół, wizyta na cmentarzu i nocne żniwa. Jechaliśmy kombajnem który niczym ogromny dinozaur szalał noną po polu pszenicy. Maszyna imponująca, ma 7 metrów szerokości, zamykaną klimatyzowaną kabinę, reflektory, całą masę komputerów i wykonuje 43 czynności jednocześnie, a kosztuje takie cudo w nowej wersji 1,5 mln zł.


Było super, mimo, że mieliśmy totanego pecha z podawaniem kawy, ale nic to! W drodze powrotnej zachwycaliśmy się Legnicą, pięknie odremontowane koszary w których stacjonowały wojska radzieckie i wspaniałe wille radzieckich generałów.


 Musimy  powtórzyć podobną wyprawę, bo sporo pięknych miejsc na tej trasie trzeba było ominąć.
Dziękuję Wszystkim za mnóstwo wrażeń,  gościnę i uśmiech. Czekamy na Was w Bielsku.